Północne Chile przerwą w podróży po Peru
artykuł czytany
1729
razy
Nasza podróż w kierunku Chile rozpoczynamy z koleżanką w Arequipie (Peru). Rozstajemy się z naszą trzecią koleżanką wracającą do Polski i 3 listopada 2006 r. ruszamy nocnym autobusem do Tacny. Po dotarciu do miasta spędzamy 2 h przy kawie i czekamy na pierwszy poranny transport do granicy. Ok. godziny 6 udajemy się na dworzec międzynarodowy. Wraz z trzema Peruwiańczykami jedziemy wynajętym taxi (taniej niż autobus) w kierunku przygranicznego miasta w Chile - Arica. Na granicy chilijskiej nasze bagaże są wielokrotnie obwąchane przez psa, prześwietlone, przejrzane. Wraz z nami granicę przekraczają rządki "mrówek" z Peru. Stanowimy wśród nich atrakcję, co skłania nawet panią celnik do uśmiechu na nasz widok i pytania czy udajemy się na wakacje. Po dotarciu do miasta Arica po raz kolejny przekonujemy się jak niełatwo jest w tej części świata dopracować szczegóły podróży. Jest rano (pomimo 2 h różnicy czasu między Peru i Chile) a autobus do jednego z celów naszej wyprawy - Calamy, mamy dopiero wieczorem o 22-ej. Tym samym przed nami więc cały dzień w Arice. Cóż pozostaje robić? Jako, że jest tu wyraźnie cieplej niż w Peru, zmieniamy nasze ubrania i buty na lżejsze, zostawiamy bagaże w przechowalni dworcowej, kupujemy bilety na nocną podróż i idziemy na pierwszy spacer po ziemi chilijskiej. W przewodniku znajdujemy kilka informacji i ciekawostek o mieście. Założone w 1541 roku, do 1880 roku należało do Peru. Chile zajęło je w czasach wojny o saletrę w latach 1879 - 1884. Formalnie sytuację miasta Arica uregulowano traktatem w 1929 roku. Do dziś jest ono jednak przedmiotem sporów między Chile i Peru.
Już pierwsze kroki pozwalają nam dostrzec różnice między krajem z którego przyjechałyśmy - Peru, a Chile. Budynki, infrastruktura miasta, samochody... Wszystko zbliżone do znanych nam z rozwiniętych krajów Europy! Centrum miasta jeszcze bardziej to uwidacznia - pięknie utrzymane deptaki, nowoczesne sklepy, restauracje, ludzie ubrani "po europejsku"... Gdzie w ciągu kilku godzin podróży znikły np. peruwiańskie kobiety ze swoimi chustami?
Po śniadaniu w postaci kawy i hot doga (hmmm... trudno uwierzyć, ale to bardzo popularna potrawa w Chile) wybieramy się na spacer brzegiem oceanu. Choć to jeszcze nie sezon turystyczny, wiele osób opala się i kąpie. Olbrzymie fale uderzają o kamienisty brzeg, piękno krajobrazu niweluje nasze zmęczenie nocą spędzoną w autobusie.
W drodze do centrum odwiedzamy kościół św. Marka i zatrzymujemy się w małym parku przy pomniku Krzysztofa Kolumba. W oddali, na jednej z gór okalających miasto widać domy biednych mieszkańców miasta. Przypominają nam one, że to nadal Ameryka Południowa ze swoimi kontrastami.
O zmierzchu wracamy na dworzec i przygotowujemy się do kolejnej nocy w autobusie. Jesteśmy mile zaskoczone komfortem podróży i obsługą autobusu. Niestety nasz sen nie trwa długo - przerywają go nakazy wyjścia z autobusu z bagażami na kolejnych punktach kontrolnych. W środku kraju! I tu także pieskom nie udało się wywąchać w naszych plecakach niczego ciekawego. Do Calamy dojeżdżamy przed 6-tą rano i podążamy z plecakami przez uśpione miasto w kierunku miejsca odjazdu jednej z linii autobusowych. Najwygodniej byłoby zostać w Calamie i zobaczyć oddaloną o kilkanaście kilometrów kopalnię miedzi Chuquicamata. Niestety 4.11.2006 to sobota, a kopalnia można zwiedzić tylko od poniedziałku do piątku.
Czekamy ok. 2 h na odjazd autobusu, które częściowo poświęcam na obserwowanie Chilijczyków. Po raz kolejny nie potrafię uciec od porównań między mieszkańcami Peru i Chile. Uderza mnie np. ilość słodyczy jaką rodzice kupują dzieciom z przewoźnego kiosku na zaledwie 2 godzinny przejazd autobusem. Takich scenek nie znam z biednego Peru.
Gdy wyjeżdżamy z miasta możemy przez szybę oglądać krajobrazy Pustyni Atacama zwanej "pustynią mglistą". Położona w strefie zwrotnikowej, należy ona do najsuchszych obszarów na świecie. Roczna suma opadów nie przekracza 100 mm.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż